W środę (29-03)
między bólami brzucha i wizytami w wc byłam na pierwszej wizycie kontrolnej u
dietetyka (Centrum Dietetyki Stosowanej). Wykonano mi analizę składu ciała i Pan
Remigiusz skupił się na kilku najważniejszych danych spośród różnych cyferek na
wydruku.
Na chwilę obecną sytuacja jest- jak to mawiał mój dziadek- „po japońsku- jako taka”. Mimo dużego wysiłku jaki wkładam w ćwiczenia i dietę, kilogramy „nie lecą w dół”. Oświecono mnie, że to tak nie działa...
W związku z tym, że mam na sobie ponad 20 kg tłuszczu do zrzucenia (obrazując: 4 szt 5-cio litrowych baniaków po wodzie!!) (górny pasek) i potrzebę uzupełnienia wody o jakieś 10 % (dolny pasek) waga może stać w miejscu przez dłuższy czas. Na chłopski rozum wynika to z tego, że spalając tłuszcz robię miejsce na wodę, której ilość się zwiększa. Dążymy, żeby wskaźniki zawartości tkanki tłuszczowej i wody były mniej więcej na tym samym poziomie (czyt. po środku). Ponoć jest to wykonalne :) Ile ważę, nie zdradzę- najzwyczajniej mi wstyd. Może kiedyś, jak już będę szczupła i „jędrna”! ;)
Nadal jestem
otyła ale zmierzam ku nadwadze. Dowiedziałam się też, że mój współczynnik BMI-
nawet jeśli osiągnę optymalny- zawsze będzie w tej górnej granicy ze względu na
moją fizjonomię.
Kolejna wizyta po świętach. Jestem ciekawa jak pozmieniają się cyferki do tego czasu :)
Kolejna wizyta po świętach. Jestem ciekawa jak pozmieniają się cyferki do tego czasu :)
Jeśli chodzi o
ćwiczenia jest coraz lepiej, zakwasów praktycznie już nie czuję, mam więcej
energii (chociaż poranne wstawanie daje się we znaki), cera stała się ładniejsza-
taka jasna i promienna. Widocznie zmniejszył się celulit na udach (jak to mawiał mężuś "tarka")!! Mam wrażenie, że posiłki są już trochę za obfite,
czasem nie dam rady dojeść- szczególnie kolacji. Ogólnie same plusy, chyba
naprawdę najgorsze już za mną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz